[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rana goiła się wyjątkowo szybko, ale umysł wciąż pozosta-
238
wał chory. Chyba przebywałeś myślą w odległej przeszłości.
Krzyczałeś, że jesteś dzieckiem, mówiłeś o ojcu.
- Ojciec? - ze smętną miną powtórzył Lorenzo. Przy
wołał w pamięci niedawne wydarzenia. Znowu pewnie się
martwi, a Kathryn odchodzi od zmysłów. Jest przekonana,
że nie żyję, przemknęło mu przez głowę. Próbował usiąść,
ale natychmiast jęknął z bólu i opadł na poduszki.
- Jeszcze nie jesteś w pełni sił - zauważyła Salome. - Musisz
wypocząć. Niecierpliwość tu w niczym nie pomoże. Jak po
czujesz się lepiej, wyślemy wiadomość do twoich przyjaciół.
Będziesz mógł do nich wrócić. Nie jesteśmy chciwi, panie, ale
bardzo biedni. BÅ‚agamy tylko o niewielkÄ… nagrodÄ™ za nasze
kłopoty.
Lorenzo uśmiechnął się i wbrew woli sennie przymknął
powieki.
- Wkrótce staniecie się bogaci - powiedział i zaraz po
tem usnÄ…Å‚.
- Muszę szybko wracać do domu - oznajmił sir John.
Znalazł córkę w ogrodzie, jak zwykle pogrążoną w smut
nych rozmyślaniach. Serce krajało mu się z bólu, kie
dy patrzył na jej nieszczęście. Kathryn była bardzo blada.
Z jej oczu wyzierało cierpienie.
- Chcę, żebyś pojechała ze mną.
- Nie mogę wyjechać z Rzymu! - z nagłym przestrachem
zawołała Kathryn. - Muszę tu zostać. Jak tylko go znajdą...
-Już dwa miesiące minęły, odkąd Lorenzo zniknął -
z grobową miną przypomniał jej ojciec. - Wiem, że ko-
239
chałaś go niemal ponad życie tylko po to, żeby dwukrotnie
stracić, jeśli Charles ma rację i to rzeczywiście jest Richard
Mountfitchet. Czekasz na niego. To całkiem normalne. Ja
jednak powinienem już wracać do Anglii. Nie mogę zostać
we Włoszech ani chwili dłużej. W naszym dawnym mająt
ku poczujesz siÄ™ bezpieczniej.
- Nie. Chcę być tutaj. Poczekam na męża.
- Lepiej posłuchaj dobrej rady ojca.
Kathryn odwróciła się, słysząc głos lorda Charlesa. Lord
Mountfitchet właśnie wszedł do ogrodu i przypadkiem
usłyszał fragment ich rozmowy.
- Muszę poczekać na Lorenza. - Kathryn miała oczy
pełne łez. - Nie zmuszajcie mnie, żebym się go wyrzekła.
Błagam... Na pewno wróci...
- Będę w Rzymie - zapewnił ją lord Charles - i natych
miast do ciebie napiszÄ™, kiedy tylko otrzymam konkretne
informacje. Powiem mu, co cię skłoniło do wyjazdu z Italii.
Przecież masz swoje obowiązki także wobec ojca. Nieste
ty, Mary musiała zostać na Sycylii. Opiekuje się biednym
Williamem. Ostatnio poznała nawet pewnego dżentelme
na, który namawia ją do ślubu. Mary wcale się nie opiera.
Sama rozumiesz, że w tej sytuacji, jeszcze przed naszym
nieszczęściem, nie miałem prawa żądać od niej, żeby nag
le zmieniła plany.
- Dajcie mi jeszcze tydzień - poprosiła Kathryn. Słowa
z niemałym trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło.
- Jeśli w tym czasie niczego się nie dowiemy, to spełnię ży
czenie ojca.
240
Odwróciła się do nich tyłem, bo już dłużej nie mogła zapa
nować nad płaczem. Może to racja? - pomyślała. Może najle
piej będzie, jak jednak wyjadę z Rzymu? To przeze mnie Lo
renzo wypuścił się na morze sam, bez eksorty. Spieszył się do
domu. Całkiem niedawno przyznał, że zmienił się przez mi
łość. Stał się mniej drapieżny, czujny, mniej rozważny. To go
właśnie zgubiło. Wszedł prosto w ręce wroga.
Lorenzo poślubił ją w dość dziwnej sytuacji głównie po
to, żeby uciszyć bezsensowne plotki. Uwierzył, że ją kocha,
ale to był zły omen. W dzieciństwie zwabiła Dickona na
plażę i wydała go w ręce piratów. Gdyby nie miłość, Loren
zo byłby teraz bezpieczny. Ta myśl była przerażająca. Kath-
ryn aż się zachwiała. Uświadomiła sobie, że już dwukrotnie
stała się przyczyną klęski ukochanego.
- Wybacz mi, najmilszy - szepnęła cicho. - Tak będzie
najlepiej.
Uniosła głowę, otarła łzy.
- Dobrze, ojcze - odpowiedziała. - Jeżeli przez tydzień
nie będzie żadnych wiadomości, pojadę z tobą do Anglii.
Salome wpadła do pokoju, kiedy Lorenzo przysypiał.
Ramię bolało go znacznie mniej niż przedtem, ale wciąż
był za słaby, żeby wychodzić z domu. W ogrodzie wolał
też nie siedzieć, bojąc się, że ktoś go zobaczy. Dawno
powinien stąd zniknąć. Swoją obecnością narażał gospo
darzy na nieszczęście.
- Co się stało? - zapytał na widok zatroskanej miny
Salome.
241
- Szukają cię - odparła ze strachem w oczach. - Pytali we
wsi. Podali twój dokładny rysopis. Mój mąż lęka się, że ktoś
nas zdradzi. Dają za ciebie niemałą kwotę pieniędzy, panie.
- W takim razie muszę stąd uchodzić - odparł Loren
zo. - Nigdy nie chciałem waszej krzywdy. W tej chwili nie
mam żadnych możliwości, żeby odwdzięczyć się za Opiekę,
ale nagroda was nie minie. Kiedy tylko wrócę do domu...
- W porę przypomniał sobie o małym złotym pierścieniu,
który nosił na palcu. Na szczęście piraci mu go nie zabra
li. Podał go Salome. - Wez go jako zadatek na przyszłość.
Winiem ci jestem dużo więcej. Z bożą łaską spłacę wszyst
kie długi.
- Mój mąż początkowo nie myślał o okupie. Niestety, jest
coraz starszy i niedługo w ogóle nie będzie mógł pracować.
- Dostaniecie nagrodę - obiecał Lorenzo. - A teraz mu
szę stąd zniknąć.
- Włóż ubranie męża - odparła Salome. - Przyniosłam
coś, czym można przyciemnić skórę. W przeciwnym razie
zaraz ciÄ™ odkryjÄ…, bo po chorobie jesteÅ› bardzo blady. Nie
chcę, żebyś przypadkiem poczuł się dotknięty, panie, ale
powinieneś chodzić z nisko pochyloną głową.
Lorenzo podziękował jej za dobrą radę. Przebrał się
w zniszczoną powłóczystą szatę. Morze zabrało mu niemal
całe ubranie. Został tylko w rajtuzach.
Uciekł z domu Salome przez małą furtkę w murze na ty
łach ogrodu. Nie chciał iść główną ulicą. Było już pod wie
czór. Słońce w złocistej glorii nurzało się w morskich falach.
Za chwilę noc miała przejąć władzę nad tą częścią świata.
242
Przez minione tygodnie Lorenzo nie zasypiał gruszek
w popiele. Planował uciec do Algieru, gdzie najłatwiej mógł
znalezć schronienie w tłumie. Do portu zawijały cudzo
ziemskie statki, zwłaszcza z Holandii albo Portugalii. Przy
odrobinie szczęścia mógł znalezć pracę. Gdyby przedostał
się do Hiszpanii, mógł liczyć na pomoc przyjaciół.
Szedł może z pół godziny, kiedy nagle gdzieś z tyłu
usłyszał głośny tętent. Był zupełnie sam na pustej wiejskiej
drodze. Od razu domyślił się, że to ci sami ludzie, którzy
wcześniej zjawili się we wsi Salome. Potoczył wzrokiem po
okolicy w poszukiwaniu kryjówki.
Niestety, był na zupełnie pustym skalistym stoku. Nie
miał gdzie się schować. Postanowił zatem odegrać niewiel
ką komedię, żeby w ten sposób zmylić prześladowców. Ni
sko trzymał głowę, jak przystało na biednego chłopa lub
rybaka.
Końskie kopyta zadudniły głośniej. Jezdzcy byli coraz
bliżej. Może pognają dalej? - pomyślał Lorenzo.
Okazało się, że nic z tego. Dowódca oddziału szybko
ściągnął wodze.
- Hej, ty! - ryknął. - Psie! Widziałeś, żeby ktoś tędy prze
chodził? Jakiś obcy?
- Nie, dostojny panie - odparł Lorenzo.
Niemal rozpłaszczył się na ziemi, zgodnie z obyczajem
panującym wśród muzułmanów. Może mnie nie poznają
w zgrzebnej szacie rybaka? - przemknęło mu przez głowę.
Przebranie było całkiem udane.
243
- Długo wędrujesz?
- Cały dzień byłem dzisiaj w drodze, panie.
Dowódca spojrzał na swoich towarzyszy, którzy także
wstrzymali konie i kłócili się o coś zawzięcie. Jedni chcie
li natychmiast wracać do wsi, inni zaś domagali się dalszej
pogoni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]