[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ubrudzona, że wszelkie jestestwo ochrzczone mogło ją zgruntować tylko w zupełnie
wiarygodnych, nieprzemakalnych i bardzo wysokich cholewach. Jedynie ósmoklasiści umieli
tamtędy skakać po im tylko wiadomych głazach i wzgórkach do Ponte Rialto, przebywać go
wÅ›ród najgÅ‚Ä™bszej ciemnoÅ›ci i omackiem znajdywać «dziurÄ™ Efialtesa».
Wędrowali tym szlakiem wszyscy, a najczęściej: Zygier, Borowicz, Wałecki, Pieprzojad i
siódmoklasista Andrzej Radek. Gdy Gontala wracaÅ‚ ze swych «korep» o godzinie dziewiÄ…tej,
dziesiÄ…tej, wypiÅ‚ na dole «u starych» herbatÄ™ i przybyÅ‚ do lokalu, a miaÅ‚ czas wolny, lub chciaÅ‚
zobaczyć się z przyjaciółmi, wówczas zapalał świecę i stawiał ją w oknie. Radek widział to
światło, wysoko w górze, niby daleką gwiazdę błyszczącą, ze swego okna strzeżonego przez
badyl głogu. Zygier codziennie około godziny dziesiątej zmykał z przed nosa Kostriulewa i
szedł, jeśli nie do Gontali, to do Radka. Z tym ostatnim łączyły go węzły przyjazni na śmierć i
na życie.
Ponieważ nie można było rozmawiać w norze Radkowej, gdyż za cienką ścianą
podsłuchiwał chlebodawca, czyli dobroczyńca p. Płoniewicz, szli tedy najczęściej w ciepłe
wieczory, jeśli nie do Manka, to dróżką za przedmieścia w pole. Na górce zgromadzenia były
zupełnie ubezpieczone, zamykano drzwi, prowadzące do lokalu i stawiano wartę w kuchni
przy schodach. Pełnili ją con amore dwaj młodsi Gontalowie, których za to traktowano po
koleżeńsku. Duszą i kierownikiem był Zygier. Dzięki jego wpływowi kierunek i nastrój
myślenia młodzieży kończącej gimnazjum zmienił się średnicowo. Nie wymagało to zresztą
ani zbyt wielkiej erudycji, ani forsownego oddziaływania. Niby gwałtowny, za usunięciem
stawidła, wybuch wody z jeziora skrytego przed oczyma tych młodzieńców, wwaliły się na
obszary, które dotąd znali: wielka poezja wygnańcza, historja rewolucji i upadków,
prawdziwa historja czynów ludu, a nie jego rządu, wieczyście nowa, krwią przesiąkła, pełna
żywotów, godnych pióra Plutarcha, albo Carlyle'a... Ta samoistna, oryginalna kultura
wciągnęła ich do swej głębi.
Był to rezultat nieunikniony. Zakaz policyjny, traktujący genjusz Mickiewicza, jako
niebyły, usiłujący zniweczyć pamięć o czynach i życiu Kościuszki, wzmógł tylko ciekawość,
energjÄ™ badania i miÅ‚ość. Czytano rzeczy «zabronione» ze zdwojonÄ… starannoÅ›ciÄ…, uczono siÄ™
ich namiętnie i z uniesieniem, czego nie byłoby może, gdyby te dzieła były legalnemi, jak
pisma Puszkina i Gogola. W szafce, wyrzuconej przez rodzinę Płoniewiczów do pokoju
Radka, mieściły się zniszczone, oddane na łaskę i niełaskę szczurom utwory Mickiewicza i
SÅ‚owackiego, «Historja powstania listopadowego» M. Mochnackiego, mnóstwo pamiÄ™tników
z r. 1831 i 63, broszury polityczne, wydanie pisarzy okresu Zygmuntowskiego, przekład
133
Boskiej Komedji, dzieł Szekspira, powieści Wiktora Hugo, Balzaca i t. d., wreszcie dosyć
utworów literatury «miejscowej».
Radek przełknął to wszystko naprzód sam w ciągu trzechletniej samotności, a gdy się
zaznajomił z Zygierem i ośmioklasistami, nosił rzecz po rzeczy na zebrania. Każda
przyniesiona książka była nowością, do której rzucano się z taktem zaciekawieniem, z jakiem
dziś czyta się telegraficzne wiadomości w ostatnim dzienniku o najświeższych zdarzeniach w
Å›wiecie politycznym. A wiÄ™c cóż mówi ten Dante w swem «Piekle»? Co opisuje Szekspir w
«Królu Lirze»? Cóż to jest ten «Faust»? W rozmowach zestawiono książki przeczytane i
równano utwory w sposób nieraz bardzo zabawny. CzÄ™stokroć wprost od «Jerozolimy
Wyzwolonej» przechodzono do Eugenjusza Sue, albo do jakiej autorki wielkobrytaÅ„skiej,
której nazwiska tłumacz polski wcale nie kładł w tytule dzieła, jakby dla uchronienia
szanownej lady od kompromitacji wobec publiki «Kraju PrzywiÅ›laÅ„skiego», i znowu z
płomiennym zapałem sądzono wyprowadzone postacie, charaktery i sytuacje. Do każdego
płodu myśli ludzkiej banda tych młodzików przychodziła z natręctwem i bezwzględnością,
roztrząsała go nieraz z prostactwem, a najczęściej z zachwytem, który już drugi raz w życiu
siÄ™ nie powtarza.
Gdy Borowicz przeczytaÅ‚ «Dziady», nie byÅ‚ w stanie z nikim mówić. UciekÅ‚ do
najbliższego lasu i błąkał się tam, pożerany przez nieopisane wzruszenie. W zachwycie jego
tkwiło coś bolesnego, jakieś przypomnienie mętne i zamglone a przecie żywe, niby ciągle w
uchu dzwoniący płacz nie wiedzieć czyj, nie wiedzieć kiedy słyszany, a może niesłyszany
nigdy, tylko razem z istnością poczęty w łonie matki, gdy brzemienna chodziła około
uwolnienia męża z fortecy i w milczeniu płakała nad męką, nad klęskami, nad niedolą i
boleścią ginącego powstania... Poezja i literatura epoki Mickiewicza odegrała w życiu
Marcina rolę niezmiernie kształcącą. Przechodził wśród tych arcydzieł, jak przez chłostę, jak
między szeregami osób, które na niego patrzały ze wzgardą. Dusza jego pod wpływem tej
lektury mocowała się z własnemi błędami, ulepszała w sobie i staliła się raz na zawsze w
kształt niezmienny, niby do białości rozpalone żelazo, rzucone w zimna wodę.
Niemniej doniosłe zmiany przeżywali w tym czasie koledzy Marcina. Wałecki,
zbuntowany przeciw matce, kochał się w Buckle'u, którego mu objaśniał Borowicz, i
uczestniczyÅ‚ w badaniach przyrodniczych, rozwiniÄ™tych daleko logiczniej, gdyż «Spinoza»,
«Balfegor» i inni, wówczas już studenci medycyny w Warszawie, sÅ‚ali kursy litografowane i
stosowne podrÄ™czniki. Zygier kierowaÅ‚ staÅ‚emi «urzÄ™dowemi» zebraniami w każdÄ… niedzielÄ™.
Na takie posiedzenie ktoś z uczestników obowiązany był przygotować rozprawkę, treści
dowolnej z książek, jakie miał w ręku ostatniemi czasy. Na nieurzędowych schadzkach u
Mańka nietylko czytano i rozprawiano o rzeczach literackich, ale także uczono się
przedmiotów kursu gimnazjalnego, zadanych na lekcję. Zmęczeni korepetycjami, które np.
Radkowi, Gontali, Wałeckiemu pochłaniały pięć, sześć i siedem godzin, przychodzili na
górkÄ™, jak do stacji naukowej, ażeby szybko «wykuć» lekcje. Tu gromadnie robiono zadania z
trygonometrji, algebry, geometrji, co zmęczonym ułatwiło znakomicie pracę jałowych, nie
ksztaÅ‚cÄ…cych «podstawieÅ„» i wyliczeÅ„; tu na spółkÄ™ uczono siÄ™ czytać wiersze Horacego,
tłumaczyć je i rozpatrywać, objaśniać Demostenesa, dochodzić, jakim sposobem należy
skandować chóry w «Antygenie» it.d. Na zebrania niedzielne przychodzili również i
134
wolnopróżniacy, choć wypracowania pisane polskie budziły w nich abominację bynajmiej nie
mniejszą, jak dawniej uprażnienia, rosyjskie. Zarówno tamto, jak to, było poza klasą, a więc
było zbyteczne. Nie można jednak twierdzić, żeby wolno-próżniactwo nie uległo jakiemu
takiemu wpływowi zreformowanych eliteratówd, wciąż naprzód idących. Owszem, stara
gwardja wlokła się śladem Zygiera, Wałeckiego, Borowicza, Gontali, - tylko, żeby nie
marnować zbyt wiele drogiego czasu, rznęła po cichu w karty. Były nawet z tej paczki
formalne petycje do zarządu, ażeby ćwiczenia świąteczne połączyć z tanim, a również
urzÄ™dowym «preferkiem» w myÅ›l zasady «omne tulit punctum, qui miscuit utile dulcii.», ale
obÅ‚Ä…kani, jak mówiono «literaci» sprzeciwili siÄ™ kategorycznie i nigdy górka nie splamiÅ‚a siÄ™
szulerstwem.
Raz jeden tylko pozwolono sobie tam na «bibÄ™». Przy koÅ„cu trzeciego kwartaÅ‚u, na
początku kwietnia, jeden z kolegów, syn kupca, posiadającego najobszerniejszą i najstarszą w
mieście piwnicę win, zawiadomił Mańka, że przyniesie wieczorem butelkę maślacza,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]