[ Pobierz całość w formacie PDF ]
–Za takie coś można być pozwanym do sądu – wtrąciła Regan.
–Nie sądzę, żeby się tym przejmował. O, są państwa znajomi.
Meehanowie spostrzegli ich i skierowali się w stronę stolika. Re-
gan natychmiast odniosła wrażenie, że choć Elwira się uśmiecha,
71
jest zaniepokojona. Wrażenie się pogłębiło po jej szybkim „dzień dobry".
–Opal jeszcze nie ma? – spytała.
–Nie, Elwiro – odpowiedziała jej Regan. – Nie była z wami?
–Wyszła dziś rano, żeby pobiegać na nartach, i mieliśmy się spotkać na
śniadaniu.
–Usiądź. Jestem pewna, że przyjdzie za parę minut – pocieszyła ją Nora. – Nie
uwierzysz, co się stało.
–Co się stało? – zainteresowała się Elwira.
Kiedy Meehanowie siadali, Regan zauważyła, że Elwira nadsta
wia ucha, jakby się spodziewała usłyszeć jakieś pikantne plotki.
–Ktoś w środku nocy ściął drzewo przeznaczone dla Rockefeller Center i dokądś
je zabrał.
–Co takiego?
–Ale nikt nie ukradł drzewa mojej żony? – zaniepokoił się Willy.
–Bardzo by się naraził.
Elwira nie zwracała uwagi na męża.
–Czemu ktoś miałby sobie zadawać tyle trudu, żeby po nocy
ścinać drzewo? I dokąd mogli je zabrać?
Regan szybko opowiedziała im o tym, że nie tylko skradziono świerk i ciężarówkę
z platformą, ale też właściciel drzewa, Lem Pi-ckens, oskarżył o ten czyn swego
sąsiada.
–Jak tylko zjemy śniadanie, chcę tam pójść i osobiście spraw
dzić, co się dzieje – oświadczyła Elwira. Spojrzała na drzwi jadal
ni. – Wolałabym, żeby Opal się pośpieszyła i zaraz tu przyszła
–dodała.
Jack spróbował kawy podanej przez kelnerkę.
–Nie wiesz przypadkiem, czy Opal słyszała wiadomość o Pa-ckym Noonanie?
–Jaką wiadomość? – spytali jednocześnie Elwira i Willy.
–Wczoraj nie wrócił na noc do ośrodka przejściowego, co oznacza, że złamał
warunki zwolnienia.
–Opal zawsze przysięgała, że ten łajdak ukrył gdzieś mnóstwo pieniędzy.
Prawdopodobnie w tej chwili opuszcza kraj ze swoim łupem. – Elwira pokręciła
głową. – To oburzające. – Sięgnęła po koszyczek z pieczywem i po starannym
namyśle wybrała strudel
się z niej sygnał telefonu komórkowego.
–Zapomniałam wyłączyć przed wejściem do jadalni – powiedziała, schylając się. –
Mężczyźni mają o wiele łatwiej, przypinają sobie komórkę do paska i odbierają po
pierwszym dzwonku… chyba że coś knują… Halo… O, cześć, Charley.
–To Charley Evans, redaktor z „The New York Globe" – wyjaśnił Willy. – Stawiam
dolary przeciwko pączkom, że już wie o zniknięciu drzewa. Ma informacje, jeszcze
zanim coś się wydarzy.
–Owszem, słyszeliśmy o drzewie – mówiła Elwira. – Jak tylko skończę śniadanie,
natychmiast się tam wybiorę, Charley. Naturalna ludzka ciekawość każe mi
porozmawiać z miejscowymi ludźmi. Zrobiła się z tego kryminalna afera, co? –
zaśmiała się. – Pewnie, że chciałabym rozwiązać tę zagadkę. Tak, możemy z Willym
zostać jeszcze dzień lub dwa, żeby zobaczyć, co się dzieje. Za parę godzin zdam ci
sprawozdanie. Och! Tak na marginesie, jakie są najświeższe wiadomości na temat
Packy'ego Noonana? Dopiero co słyszałam, że wczoraj wieczorem nie stawił się w
ośrodku przejściowym. Jest tu ze mną przyjaciółka, która straciła pieniądze przez
72
z jabłkami. – Nie powinnam – mruknęła pod nosem – ale jest taki pyszny.
Położyła torebkę na podłodze przy swoich stopach. Aż podskoczyła, kiedy rozległ
jego matactwa.
Wszyscy widzieli, jak twarz pani Meehan przybiera wyraz niedowierzania.
–Widziano go, jak wsiadał na Madison do vana z rejestracją
z Vermontu?
Zebrani przy stoliku wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
–Tablice rejestracyjne z Vermontu! – powtórzyła Regan.
–Może to on ściął drzewo? – zasugerował Lukę. – To musiał być albo Packy
Noonan, albo Jerzy Waszyngton. – Zniżył głos. – „Ojcze, nie mogę kłamać. Ściąłem
czereśnię".
–Znów odzywa się nasz historyk – powiedziała Regan do Jacka. – Różnica między
Packym Noonanem a Jerzym Waszyngtonem polega na tym, że Packy by się nie
przyznał, nawet gdyby go przyłapano z siekierą w ręku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]