[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiedział, \e nie wolno mu dać nic do picia. Znał to z Korei.. Ranny w piersi albo w brzuch zwymiotuje, co
wypił, rozdzierając sobie tylko ranę, a ból się zwiększy. Lecz Orval oblizywał sobie te usta i oblizywał, a\
Teasle nie mógł dłu\ej patrzeć, jak się męczy. Dam mu tylko troszkę, to nie zaszkodzi.
Orval miał u pasa manierkę. Teasle odpiął ją z szorstkim płóciennym pokrowcem, odkręcił i wlał troszkę
Orvalowi do ust. Orval zakasłał i woda z powrotem wybulgotała, zmieszana z krwią.
- Bo\e - powiedział Teasle. Przez chwilę miał w głowie pustkę i nie wiedział, co dalej robić. Przypomniało mu
się radio i tego się chwycił. - Teasle wzywa policję stanową. Do policji stanowej. Pilne. - Podniósł głos. -
Sytuacja krytyczna.
W radiu słychać było tylko trzaski. To od chmur.
- Teasle wzywa policjÄ™ stanowÄ…. Sytuacja krytyczna.
Postanowił, cokolwiek by się stało, nie wzywać pomocy. Nawet kiedy ujrzał rozbity i palący się helikopter, nie
wzywał ich. Ale Orval. Przecie\ on umrze.
- Zgłasza się policja stanowa.
Z radia wydarł się nieartykułowany skrzek, to od pioruna, i dobiegł zanikający głos, chrypliwy i niewyrazny.
- Stanowa... tu... liwe.
Teasle nie mógł tracić czasu na prośbę, aby tamten powtórzył. - Nie słyszę - zawołał w pośpiechu. - Nasz
helikopter się rozbił. Mam tu cię\ko rannego. Do zabrania go potrzebny jest natychmiast inny helikopter.
- ..zrobić.
- Nie słyszę. Potrzebny jest inny helikopter.
- ..\liwe. Zbli\a siÄ™ burza z piorunami. Wszystkie... bazy.
- Ale on umrze!
Głos mu coś odpowiedział, lecz Teasle nie mógł zrozumieć, a potem wyładowania i trzaski wszystko zagłuszyły.
Kiedy znów się przedarł, był w połowie zdania.
- Nie słyszę! - wykrzyczał Teasle.
- ..ście trafili... facet... go... będziecie ścigać... odznaczo... Honor... lonych Beretach.
- Co takiego? Powtórz.
- Słu\ył w Zielonych Beretach? - zapytał Lester.
Głos zaczął powtarzać, urwał się i więcej nie wrócił. Zaczynało padać, kropelki upstrzyły kurz i ziemię, mno\yły
się plamkami na spodniach szeryfa i wsiąkały, ich uderzenia ziębiły go w nagie plecy. Czarne chmury pogrą\yły
ich w cieniu. Piorun trzasnął i oświetlił urwisko jak reflektor, zgasł i wróciły cienie, a z nimi fala uderzeniowa
toczÄ…cego siÄ™ grzmotu.
- Teasle, on dostał Medal of Honor? - przemówił do szeryfa Lester - Na takiego nas wyprowadziłeś? To jakiś
pierdolony bohater z wojny. Zielony Beret?
- Nie strzelił! - zawołał Mitch.
Teasle ostro na niego spojrzał, w obawie, \e Mitch traci poczytalność. Ale nie. Tylko próbował im w
podnieceniu coś powiedzieć i Teasle go zrozumiał: bo sam ju\ o tym pomyślał i uznał, \e to nieistotne.
- Kiedy odciągałeś Orvala - tłumaczył Mitch - on nie strzelił. Ju\ go tam nie ma. Bo próbuje zajść nas od tyłu.
Teraz mamy szansę się wycofać.
- Nie - odpowiedział Teasle. Deszcz bryzgał mu w twarz.
- Kiedy mamy szansÄ™, \eby siÄ™....
- Nie! Mógłby nas okrą\ać - owszem - a je\eli nie? Mo\e po prostu jeden cel to dla niego za mało, i czeka, kiedy
uznamy, \e to ju\ niegrozne i poka\emy siÄ™ wszyscy.
Twarze im poszarzały. Z chmur buchnęło i dopiero zaczął się prawdziwy deszcz.
42
Walił i walił. Siekł ich jak się patrzy. Teasle jeszcze się nie spotkał z czymś takim. Wicher smagał go deszczem
po oczach, pchał mu go w usta.
- Burza? Takiego wała! Przecie\ to oberwanie chmury.
Le\ał w wodzie. Nie wierzył, aby mogło być jeszcze gorzej, a potem ulewa się wzmogła i był ju\ niemal
pogrzebany w wodzie. Trzaskały pioruny, jasne jak słońce, i natychmiast wszystko zagarniał mrok, coraz
czarniejszy i czarniejszy, jak noc, tylko \e to pózne popołudnie, a deszcz ciął po oczach na oślep. Teasle nie
mógł dojrzeć nawet skraju urwiska. Grzmot nim wstrząsnął. Co to właściwie jest?
Przysłonił oczy dłonią. Orval le\y twarzą do góry, i z ustami rozdziawionymi na deszcz. Utopi się, pomyślał
Teasle. Woda mu napełni usta. Wetchnie ją i utopi się.
Popatrzył z ukosa na swoich ludzi, jak le\ą w tej wodzie nad przepaścią, i uświadomił sobie, \e nie jednemu
Orvalowi grozi utonięcie. Miejsce, w którym le\eli, stało się korytem rozszalałego potoku. Woda pędzi z góry
po zboczu, przewala się przez nich, rwąc ku skrajowi przepaści: i choć nie mógł dojrzeć krawędzi, wiedział, jak
to wyglÄ…da. Po prostu szczyt wodospadu: niech burza jeszcze trochÄ™ przybierze na sile, a zostanÄ… wszyscy zmyci
z krawędzi w przepaść. A pierwszy Orval.
Złapał go za nogi.
- Shingleton! Pomó\!- zawołał, a deszcz mu się wpychał do ust.
Słowa pomieszały się z grzmotem.
- Złap go za ręce, Shingleton! Zabieramy się stąd!
Temperatura szybko spadała. Deszcz na gołych plecach stał się tak zimny, a\ Teasle się wzdrygał,
przypominając sobie opowieści o takich, których zaskoczyła w górach nagła powódz, o ludziach zmywanych
parowami, strącanych z urwisk, rozbijających się i mia\d\onych w dole na skałach.
-Trzeba stąd uciekać!
- Ale chłopak!- zawołał któryś.
- Teraz nie widzi nas! Teraz niczego nie wypatrzy!
- Ale mo\e ju\ czeka tam w górze!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]