[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A nie powinno być odwrotnie? wyrwało się Górskiemu potępiająco.
Pan młody, to pan nie rozumie pouczyłam go pobłażliwie. Przecież ona go
jej odebrała podstępem tak intensywnym, że prawie siłą, a on o tym pojęcia nie miał.
Barbara stanowiła dla niej życiowe zagrożenie. Pan by kochał miecz Damoklesa, który
panu wisi nad głową...?
Toteż mówię, sprawa dla bab powiedział Bieżan gniewnie i rozgoryczeniem.
Proszę pani, ja już wszystko wiem, a nic nie rozumiem. Dochodzenie mam zamknię-
te na ostatni guzik, żadnych poszlak, dowody jak stąd do Australii, a jeszcze mi głupio
iść z tym do prokuratury. Takiego motywu w życiu dotychczas nie miałem i nie sły-
szałem, żeby miał ktokolwiek, sprawca kropnął wspólnika z wdzięczności za pomoc...?
Bo tak wychodzi. Proszę bardzo, ja chętnie z panią porozmawiam na gruncie prywat-
nym, może uda mi się coś z tego pojąć, jeszcze mi zostaje ostatnia nadzieja, że to może
Borkowski wszystko zorganizował, ostrzegam, że wyjawiam tu pani najściślejsze tajem-
nice służbowe, jeśli pani cień pary z siebie wypuści...
Prychnęłam wzgardliwie. Bieżana jakby zatkało na moment, po czym kontynuował:
Ale zbyt długo go nie było. Mam na myśli, w tej Szwecji często siedział, musiałby
mieć wspólnika, zleceniobiorcę, chyba też kobietę, bo żaden mężczyzna na świecie tej
gmatwaninie nie dałby rady. Podejrzewałem go poważnie, ale rezygnuję. Pani mi to ja-
koś wyjaśni?
Bezproblemowo. W każdej chwili. Zwracam panu uwagę na jedną drobnost-
kę, mianowicie jedyna rzecz, jaka naprawdę nie ma żadnych granic, to ludzka głupo-
ta. I kobiety są w tym znacznie lepsze od mężczyzn. Wytłumaczę panu wszystko bar-
154
dzo porządnie, tylko będzie pan musiał wyłączyć umysł i oprzeć się na uczuciach. Lepiej
niech pan się zawczasu zastanowi, czego pan najbardziej w świecie nienawidzi, bez
względu na sens, i co pan uwielbia, też bez względu na sens. W grę wchodzą pluskwy,
karaluchy, czosnek, rude włosy, wyładowania atmosferyczne, ciasne korytarze, szybko-
bieżne windy, fiołki, woń czeremchy, srebrne głosiki, koty, dzwięk fletu...
Gotowa byłam wyliczać mu przez całą noc do rana, ale przerwano mi. Do kuchni
znienacka wtargnęła Zenia, owszem, pijana, ale zwyczajnie, jeszcze z resztkami świado-
mości i równowagi. Na widok licznego towarzystwa zastygła w progu.
O, to pan... powiedziała, wskazując palcem Górskiego. To dobrze. Ona ma tu
koniak w kredensie, zapasowy. Pan znajdzie? Ja wszystko powiem, bo tak dużo, to mnie
się nie podoba. Pan znajdzie! Tu gdzieś u góry...
Wszyscy musieli chyba zgłupieć doszczętnie, bo Bieżan nie odezwał się ani słowem,
a Górski przystąpił do przeszukiwania szafek kredensowych. Pani Jadzia nie wytrzy-
mała, podniosła się od stołu i wyjęła butelkę z najwidoczniej doskonale sobie znane-
go miejsca.
Dla Zeni zmiana towarzystwa nie miała żadnego znaczenia. Nie przejawiała chę-
ci powrotu do salonu, usiadła przy kuchennym stole i obejrzała się za jakimś naczy-
niem. Pani Jadzia miłosiernie wyjęła jej z ręki solniczkę i wetknęła małą szklaneczkę,
w bardzo dawnych czasach zwaną angielką. Sama posiadałam w domu jedną taką sztu-
kÄ™, przedwojennÄ….
Zenia, jako rozmówcę, uparcie dostrzegała tylko Górskiego.
To ja panu powiem powiadomiła go konfidencjonalnie. To już dawno było,
przeszło cztery lata, ja, tak prawdę mówiąc, sama go chciałam poderwać, ale on jak mur.
Czy to ja, czy stara Ziemiańska, ona już na emeryturę szła, czy jaki pies albo koń, czy
ten taki sugiszimi, jak oni się... wielkie, grube... czy Stalin, nie, taki więcej brodaty, o,
Werhy... nie, Wernyhora... czy, bo ja wiem, koza... To jemu było wszystko jedno. Jak śle-
py. Nic. A Urszulka się zaparła. To przez żonę, a ona mu tę żonę z głowy wybije, zapar-
ła się, sama byłam ciekawa... Dużo nie gadała, z niej co wydusić, to już lepiej wodę z ka-
mienia... Ale człowiek nie bydlę, pogadać musi, czasem mu się co wyrwie, no i jej też...
A ja byłam ciekawa. No to nasze, dlaczego pan nie pije, pan też mnie za takie gówno
uważa? Jak ten cały Stefan cholerny...? Pan co, nie człowiek...?
Realizując niezłomny zamiar zaczekania z winem, aż wrócę do domu, trzezwa byłam
jak świnia i z szalonym zainteresowaniem oglądałam spektakl. Komisarz Górski rzucił
na Bieżana rozpaczliwe spojrzenie, Bieżan bez słów, tajemniczymi odrobinami gestów,
dał mu do zrozumienia, że ma się przystosować, pani Jadzia, jednostka przytomna, po-
detknęła mu drugą angielkę, skąd oni tyle tego mieli, tak długo po wojnie...? A, może
nie z Warszawy, prowincja uchowała się lepiej... Górski z determinacją nalał sobie, dolał
Zeni, uniósł naczynie do ust i nawet trochę wypił.
155
Zenię to najwidoczniej usatysfakcjonowało.
Potem te plotki poszły podjęła tajemniczo. Ulka ze łzami, niby to nie do-
puszczała do Stefana, a gówno prawda, z tymi łzami latała, aż spytał o co. Do komputera
to ona była jak krowa, do niczego w ogóle, znaczy te, jak to tam było, do łóżka siła facho-
wa... O, nie pamiętam dokładnie. No i tu jeden gadał, tam drugi, wcale nie wierzyłam,
wyrwała jej się prawda, przyjaciółkę ma taką, ufarbowała się na rudo, na kolor Barbary...
I te sztuki robiła, o, nie zaraz się dowiedziałam, popatrzyłam sobie, Borkowskiego żonę
obejrzałam z bliska, a potem tę Felę... Ona nawet nie wiedziała, że ja wiem... Napatoczył
się ten Miecio, narzeczony, co mi się napłakał, drugiej takiej na świecie nie ma, pa-
lant głupi, każdy chłop od tej dupy zgłupieje... Ja się wcale nie wyrażam, ale tak to było.
Podobno ona w łóżku strasznie niezwykła, pytałam oślicę, nic nie powiedziała, tylko ten
uśmieszek miała na mordzie jakiś taki... Nie mógł pan sprawdzić? Co z pana za mężczy-
zna...?! Pijmy, nasze zdrowie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]