[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chorągwi. Powiedzieć, że bolała go głowa, byłoby niczym określenie mianem
drobnej niedogodności w pełni dojrzałego tropikalnego huraganu, szalejącego
wśród małych wiosek na wybrzeżu i niszczącego wszystko w promieniu dzie-
sięciu mil od swojego centrum. Był także wyczerpany powrotną podróżą, która
przypadła na najgorszą część nocy. Nie powinna zająć nawet w przybliżeniu tyle
czasu, ile zajęła, choćby jechali tyłem, ale w pewnym momencie Fossett stwier-
dził, że wie, gdzie są, i że jeżeli pojadą tu w dół, za to wzgórze, tą małą dolinką, to
po drugiej stronie będzie ta skała, z której widać już pałac, i w ten sposób oszczę-
dzą wiele mil. Na nieszczęście, w stanie zbiorowego pijaństwa uznali to za nie-
zwykle dobry pomysł. Znacznie lepszy, niż okazał się w rzeczywistości. Zgubili
się w kilka minut; w kilka godzin zgubili się kompletnie i, co gorsza, zaczęli trzez-
wieć. Koniec końców, wyszwendawszy się kilka godzin po górach i przeszedłszy
w stan lekkiego już tylko upojenia alkoholowego, %7łołdak naprawdę zorientował
się, gdzie są, i poprowadził ich do pałacu. Na końcu kolumny wlókł się z trudem
Fossett, objuczony sakwami pełnymi produktów z lemingów.
To było wczoraj. Obecnie, po zdecydowanie zbyt krótkim śnie i kilku
filiżankach mocnej, czarnej kawy, wicekapitan Barak z Cranachańskiej Straży Ce-
sarskiej (Dywizja F) zapukał zakłopotany do masywnych dębowych drzwi prowa-
dzących do Izby Handlu. Policzył do trzech, pchnął wielkie mosiężne koła i wśli-
zgnął się do środka, prowadząc za sobą resztę Dywizji F. Nieczęsto Dywizja F
miewała osobiste audiencje u króla Grimzyna we własnej osobie, twarzą w twarz.
Wszyscy jej członkowie woleliby, żeby ten zaszczyt nie spotkał ich właśnie dzi-
siaj.
Jeśli audiencja miała potoczyć się tak, jak obawiał się tego Barak, bez wątpie-
nia byłaby ostatnia.
Wasza wysokość, członkowie gabinetu wyszeptał Wicekapitan poprzez
coś w rodzaju psychicznej i fizycznej mgły, tej samej, która zamieniła dwutygo-
dniowe podchody w niezłą zabawę. Jest moim obowiązkiem zakomunikować,
że moja misja została, hmm, wypełniona.
Ostatnie słowo wyszeptał nawet ciszej niż całą resztę. %7łołnierze z Dywizji F
jednocześnie ostrożnie złożyli swój ładunek na błyszczącej marmurowej podło-
dze. Z sakw uniosła się złowieszczo czarna, gęsta mgiełka.
Wszystkie produkty końcowe uzyskane z nielegalnie importowanego ży-
wego inwentarza otwórz nawias gryzoń zamknij nawias odzyskano i do-
starczono, sire. Wicekapitan zasalutował bezwładnie królowi oraz ministrowi
55
Bezpieczeństwa i Wojen. %7łołądek Baraka rozpoczął razny metaforyczny marsz ku
gardłu, sprawiając, że jego właścicielowi zrobiło się niewyobrażalnie niedobrze.
Doskonale oznajmił król, wychylając się do przodu, żeby lepiej przypa-
trzeć się zdobyczy.
Napotkaliście opór? warknął wielce gniewny Eutanazjusz Hekatomb.
Nie, sir. Barak ciężko przełknął.
Nie było nawet maciupciego, ślicznego starciątka?
Nawet takiego, sir.
Barak wpatrywał się w punkt trzy cale nad głową ministra. Na zewnątrz wi-
doczna była tylko jedna oznaka przerażenia wicekapitana pulsująca rytmicz-
nie żyła na czole. Gdyby mógł cofnąć czas, wróciłby do momentu wcześniej tego
ranka, kiedy %7łołdak zasugerował: To tylko takie spostrzeżenie, sir, ale czy nie
sądzi pan, że rozkazy, które otrzymaliśmy, odnosiły się do nienaruszonych pro-
duktów uzyskanych z nielegalnie importowanego żywego inwentarza otwórz
nawias gryzoń zamknij nawias, sir? Sir? Dobrze się pan czuje, sir? Strasznie pan
pobladł . Coś mogłoby przynajmniej przeszkodzić %7łołdakowi albo zranić go, al-
bo zabić, lub cokolwiek; kapral nie uczyniłby spostrzeżenia i Barak stałby przed
Radą Cranachanu w błogiej nieświadomości monumentalnej różnicy pomiędzy
oczekiwaniami rady, a przerażającą rzeczywistością zawartości sakw.
Hekatomb był zachwycony łatwym zwycięstwem.
Zdaje się, wasza wysokość, że te nędzne stworzenia, które rozpanoszyły
się w Rhyngill, w końcu uznały potężniejszą siłę. Odwrócił się do Baraka
i szeptem dodał: Dobra robota, stary. Możesz spodziewać się nagrody.
Barak wrzasnął i pędem wybiegł z sali, szaleńczo wymachując rękami nad
głową. Przynajmniej jego umysł tak zrobił. On sam, śmiertelnie przerażony, po-
woli przełknął ślinę w sposób, w jaki przełknąłby ją mężczyzna, dowiedziawszy
się, że w jego spodniach tkwi kilka funtów trotylu.
%7łyła na czole wicekapitana pulsowała teraz w znacznie żywszym tempie.
Szef Spraw Wewnętrznych dyskretnie chciwie zatarł ręce.
Sire zaczął tonem, jaki przybierają ludzie, którym wydaje się, że roz-
poczynają historyczną mowę. Wewnątrz tych skromnych, leżących przed nami
sakw znajduje się roczny uzysk skórek lemingów, zwrócony prawowitym wła-
ścicielom. Oto jesteśmy świadkami historycznego faktu: tu i teraz, od tej chwili,
odtąd, Cranachan dzierży klucze sił podaży i popytu. Kontrolujemy teraz cały ry-
nek całego znanego świata. . .
Hmm. . . proszę wybaczyć, że pytam odezwał się Patafian, skryba Han-
dlu i Przemysłu ale w rzeczywistości nie wydaje się tego znowuż tak wiele.
Fisk, niezwykle przejęty i całą swą uwagę kierujący na przemówienie, nie
dosłyszał słów Patafiana.
. . . i tak oto możemy ustanowić kompletny i totalny monopol na skórki
lemingów. Monopol, w którym to my ustalamy ceny, kontrolujemy. . .
56
Cały rok. . . tutaj? rozważał Frundle, cicho drapiąc się po nosie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]