[ Pobierz całość w formacie PDF ]
środka. - Mam nadzieję, że dobrze?
- Dziękuję, dobrze - rzucił krótko, wprowadzając konia do
wolnego stanowiska. - Mam nadzieję, że pani również.
Zanim zdjął siodło, otworzył sakwę i wyjął pakunek owinięty
brÄ…zowym papierem.
- Nie powinna była pani odsyłać z powrotem tej peleryny! -
rzucił szorstko.
Gwen szybko schowała ręce za plecami.
- Przecież nie mogłam jej zatrzymać, panie hrabio! Tak nie
wypada!
Hrabia ściągnął gniewnie gęste, ciemne brwi.
- A dlaczego nie? Przyda się pani jakieś ciepłe okrycie.
Powinienem był zaznaczyć, że część pieniędzy, przekazanych na
sierociniec, powinna pani spożytkować na przyzwoite ubranie dla
siebie.
- Ale ja nie narzekam na moje ubranie. Jest ciepłe i praktyczne.
A taka peleryna jest dla mnie zbyt wytworna.
Widać było, że hrabia jest bardzo niezadowolony z jej odpowiedzi.
- Jeśli pani nie przyjmie tej peleryny, spalę ją.
- Pan straszył tym już przedtem, milordzie.
- A... Domyślam się, że rozmawiała pani z panią Jones... Jeśli pani
nie chce jej nosić, niech pani ją sprzeda.
Nie była aż tak uparta, żeby dalej mu się sprzeciwiać. Skinęła
głową i odebrała pakunek, starając się nie dotknąć palców hrabiego.
Hrabia rozsiodłał konia. Wyszli z szopy i podążyli brukowanym
dziedzińcem do budynku sierocińca.
- Bardzo mi przykro, panie hrabio, ale ja nie mam dla pana
żadnego prezentu gwiazdkowego.
- To się jeszcze okaże - powiedział takim tonem, że Gwen omal
nie upadła, poślizgnąwszy się na zamarzającym śniegu. Omal, bo
kiedy się zachwiała, natychmiast podtrzymały ją silne ramiona.
- Ostrożnie, panno Davies. Nie chciałbym, żeby teraz pani z kolei
str. 72
RS
złamała nogę.
Spłoszona i zarumieniona, szybko oswobodziła się z jego uścisku.
Kto wie, czy z któregoś okna nie podglądają ich teraz czyjeś
ciekawskie oczy.
- Tak, tak, będę uważać - powiedziała, starając się, żeby jej głos
zabrzmiał obojętnie i szybko ruszyła znów przed siebie. - Dzieci,
kiedy zobaczą pana, będą bardzo uradowane. One wciąż pytają o
pana...
- Naprawdę? A pani Jones wciąż pyta mnie o panią, zadaje
pytania wszelkiego rodzaju.
Ciekawe, co też pan hrabia odpowiada pani Jones? Czy wyraża się
o pannie Davies pochlebnie, czy też nie zostawia na niej suchej nitki?
Weszli do budynku i Gwen poprowadziła gościa korytarzem o
ścianach pobielonych wapnem, ozdobionych niestety zaciekami w
miejscach, gdzie woda deszczowa lub topniejący śnieg przeciekały
przez dach. Spoglądając na brzydkie plamy, Gwen pomyślała
melancholijnie, że hrabia ma już okazję przekonać się, jak bardzo
różnią się ich światy...
Im bliżej byli sali jadalnej, tym głośniejszy był gwar dziecięcych
głosów. Człowiekowi nie nawykłemu do przebywania z dziećmi
mogło się zdawać, że wychowankowe sierocińca w Llawyllan wpadli
w jakiÅ› amok.
- To jest taki radosny... hałas - wyjaśniła Gwen.
Kiedy dochodzili już do drzwi sali jadalnej, Griffin przystanął.
- Nie, tak nie może być - powiedział stanowczym głosem. - Nie
będę dłużej udawał, że chcę widzieć kogoś jeszcze oprócz pani.
Przynajmniej dopóki nie powiem tego, co zamierzam pani
powiedzieć. Czy jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy
porozmawiać w cztery oczy?
- Nie sądzę, żeby było to stosowne, panie hrabio, ani rozsądne.
Chwycił ją za obie ręce i spojrzał głęboko w oczy. Spojrzał tak, że
pojęła od razu. Jeśli teraz zlekceważy jego prośbę, jego błagalne
spojrzenie prześladować ją będzie do końca życia.
- Proszę, pan pozwoli za mną. Poprowadziła go na sam koniec
str. 73
RS
korytarza, do małego pokoju służącego jej jako gabinet. W przeci-
wieństwie do gabinetu Griffina, w tym pokoju panował pedantyczny
porzÄ…dek.
Gwen stanęła za swoim biurkiem. Tam czuła się bezpieczniej.
Griffin stanął przed biurkiem, dłonie, zaciśnięte w pięści,
przycisnął do boków.
- Pani miała rację. Za wcześnie, aby już teraz być pewnym siły i
trwałości uczucia, jakie narodziło się między nami w chacie
Mervyna. Ale to uczucie narodziło się. To, co ja czuję do pani, Gwen,
to początek miłości, a może nawet już... miłość. I myślę, że tam, w
chacie Mervyna, pani serce należało do mnie. Może teraz, kiedy
wróciła pani do swoich wychowanków, czuje pani inaczej. Ale ja... ja
nie potrafię o pani zapomnieć, Gwen. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś
zgodzi się pani dzielić ze mną życie i razem będziemy szczęśliwi.
Gwen, czy pani gotowa jest dać mi... dać nam obojgu szansę?
Czyli znów było jak dawniej, kiedy podczas świąt wpatrywała się
w wystawę sklepową i całym swoim dziecięcym sercem pragnęła,
aby choć jedna z tych wspaniałych zabawek trafiła do niej
świątecznego poranka. Teraz też były święta, teraz też pragnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]