[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjścia.
Obudziłam się bladym świtem i z przerażeniem stwierdziłam, że sobie przypomniałam!
Wiedziałam, gdzie zrobiono to cholerne zdjęcie, a ściślej, gdzie szukać odpowiedzi.
Wzmożona presja, jaką na mnie wywierano, zrobiła swoje. Pozbawiona kontroli
podświadomość stała się moim śmiertelnym wrogiem. Poczułam, jak na szyi zaciska mi się
niewidzialna pętla.
Weszłam pod prysznic i odkręciłam lodowatą wodę. Stałam bez ruchu tak długo, aż
poczułam, jak spłynęły gdzieś ostatnie oznaki snu, a zmysły wyostrzyły się do granic bólu.
Od teraz nie mogłam sobie pozwolić na najmniejszy nawet błąd, grać dalej swoją rolę
perfekcyjnie i nie pozwolić temu podrzędnemu hipnotyzerowi na żadne sztuczki.
Na śniadaniu nie było Albinosa i Czesia. Szczególnie nieobecność tego pierwszego
podniosła mnie na duchu. Może nie będzie tak zle - pomyślałam. Już dawno zauważyłam, że
Albinos nigdy nie prowadził samochodu. Może nie potrafił albo miał po temu jakieś inne
powody. Tego na razie nie zdołałam ustalić. Romek i Piotr też jezdzili razem, do nich
należała biała furgonetka. Reszta wymieniała się osobowym. Tatuś nadal grał rolę dobrego
wujaszka. Dbał o mój dobry nastrój i wciskał kit o powrocie do domu. Udawałam, że wierzę
w te brednie, i robiłam dobrą minę do złej gry.
Dowiedziałam się, że hipnotyzer przyjedzie dopiero po szesnastej. Miałam więc kilka
godzin tylko dla siebie. Już zaplanowałam kolejny zimny prysznic. W zdrowym ciele zdrowy
duch. Pozostawał jeszcze odpowiedni dobór garderoby. Głęboko wycięta bluzeczka spełniała
wszelkie wymagania. %7ładen mężczyzna nie skupi się na oczach, mając na widoku bardziej
atrakcyjny punkt zaczepienia. Tę część kobiecej anatomii może sobie hipnotyzować do woli.
Wiatr zmienił kierunek i wreszcie mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Na dworze
pachniało latem i nagle desperacko zapragnęłam spaceru po zielonej trawce. W końcu każdy
więzień ma prawo do kilku minut spaceru dziennie. Aamano moje prawa obywatelskie i coś
musiałam z tym zrobić. Pełna pretensji zbiegłam na dół gotowa walczyć o tę namiastkę
wolności.
Na parterze wciąż śmierdziało, ale jakoś inaczej, bardziej chemicznie. Z dwojga złego
wolałam już delikatną świńską nutę niż trujące wyziewy niewiadomego pochodzenia. Na
wszelki wypadek sprawdziłam szczelność butli z gazem i uspokojona zajęłam się przeglądem
lodówki. Pełne półki natchnęły mnie optymizmem. Widoczny znak, że zamierzają mnie
gościć jeszcze kilka dni. Zacznę się martwić, kiedy z zamrażarki zniknie mięso. Wepchałam
do kieszeni kawał suchej kiełbasy z zamiarem uzupełnienia własnych zapasów strategicznych
i poszłam szukać domowników. Jak na złość wszystkich gdzieś wywiało. Na komodzie
znalazłam kilka monet, zabrałam złote, zostawiając drobniaki. Ziarnko do ziarnka... Ostatnim
razem nikt się nie zorientował. A nawet gdyby, to co? Najwyżej Czesław znowu dostanie po
mordzie. Nie lubię go i wcale nie będzie mi żal.
Usłyszałam kroki na schodach i pobiegłam walczyć o wychodne. Na widok Sylwii
straciłam cały zapał. Była ostatnią osobą, z którą chciałam spacerować. Jeśli odkryła, co
zrobiłam z jej ciuchami, groziło mi poważne niebezpieczeństwo. Oswajanie dobermanów
było dopiero na etapie wstępnym i miałam podejrzenia, że wolałyby mnie od najlepszej
kiełbasy. Lepiej nie kusić losu.
Sylwia miała na sobie jakąś poplamioną szmatę, na widok której zwątpiłam w jej dobry
gust. Tej kreacji nie włożyłaby na siebie żadna dama, a Sylwia z pewnością za taką się
uważała. Coś mi tutaj zaczęło mocno śmierdzieć - tym razem w sensie metaforycznym.
Prawdziwy smród miał swoje zródło w zamkniętym pomieszczeniu i zaczął się od przyjazdu
Romana i Piotra. Od tego czasu wszystkim zaczęło się śpieszyć. Znikali na długie godziny i
starannie zamykali za sobÄ… drzwi.
Co można robić na totalnym zadupiu w najściślejszej tajemnicy? Odpowiedz przyszła
mi do głowy natychmiast - drukować fałszywe banknoty! To by wyjaśniło ubiór Sylwii i
dziwny zapach. Teraz nie miałam żadnych wątpliwości - w domu śmierdziało farbą.
Podreptałam do siebie gnębiona najczarniejszymi myślami. Z której strony spojrzeć -
nie miałam prawa wyjść stąd żywa!
*
Tym razem obiad przygotował Czesio. Składał się z zupy pomidorowej z torebki i
kupnych ruskich pierogów. Dania z grubsza wegetariańskie, dlatego zdziwiła mnie
nieobecność Sylwii. Nigdzie nie wyjechała, tego akurat byłam pewna. Kontrolowałam
poczynania współmieszkańców i nawet mysz by się nie wymknęła. Reszta towarzystwa
zgodnie jadła obiad i omawiała jakieś mało ważne sprawy. Jednym uchem słuchałam rozmów
przy stole, drugim rejestrowałam odgłosy dochodzące z korytarza. Nagle na schodach
zastukały drobne kopytka. Najpierw ktoś wbiegał na górę, potem powoli, ostrożnie schodził w
dół.
Wstałam cichutko i niezatrzymywana przez nikogo ruszyłam na rekonesans. Ujrzałam
plecy Sylwii znikające w zakazanych rewirach. Niosła w objęciach jakieś pudło i nie
rozglądała się na boki. Pchnęła drzwi łokciem i poszła dalej. Nie usłyszałam trzasku zamka.
Takiej szansy nie mogłam zmarnować. Ostrożnie nacisnęłam klamkę i cichutko weszłam do
środka. Minęłam wąski korytarzyk oświetlony gołą żarówką i niespodziewanie znalazłam się
w ogromnym jasnym pomieszczeniu. Kilka kroków przede mną stała Sylwia i malowała...
Panoramę Racławicką!!!
Mogłam spodziewać się wszystkiego, tylko nie tego! O mało nie jęknęłam z wrażenia.
Tuż pod moim nosem powstawało monumentalne dzieło sztuki. Na ogromnej płachcie, śmiało
mogącej zająć ścianę sporego pokoju, tłoczyły się setki żołnierzy w strojach historycznych.
Nie miałam czasu na podziwianie obrazu. Przypomniałam sobie, że ja też jestem na wojnie i
pora zatrąbić na odwrót. Wycofałam się cichutko i usiadłam w jadalni jak gdyby nigdy nic. W
mózgu bezładnie, z ogromną prędkością wirowały myśli. Na dobrą sprawę nie rozumiałam
już nic! O co w tym wszystkim, do jasnej cholery, chodzi?!
Przyjazd doktora Ostrożnego przywitałam z umiarkowaną radością. Nie czułam się na
siłach, żeby walczyć z hipnozą. Za dużo tego wszystkiego na mnie jedną.
Hipnotyzer przywitał się i mrugnął do mnie dyskretnie, dając znak, że nasza umowa jest
aktualna. Natychmiast wstąpiły we mnie nowe siły. Przynajmniej jedna zagadka zostanie
dzisiaj rozwiÄ…zana.
Salon opustoszał i rozpoczęliśmy sesję. Ostrożny położył na stole znajomą fotkę i
pchnął ją w moją stronę. Zrozumieliśmy się bez słów. Złapałam zdjęcie i na odwrocie
przeczytałam upragnioną informację: Ciocia zdrowa jak ryba! Przeprowadzone badania
wykluczyły wcześniejsze podejrzenia . I chwała Bogu za to!
Z nadmiaru szczęścia o mało nie ucałowałam posłańca. Na szczęście w porę się
zreflektowałam, że to jednak wróg. Westchnęłam tylko głośno, bo tej przyjemności nie
mogłam sobie odmówić. Poczułam się jak nowo narodzona, bez balastu defektu
genetycznego. Kimkolwiek jest facet bezczelnie podajÄ…cy siÄ™ za mojego ojca, nie mamy ze
sobą nic wspólnego. Gdybym nawet w szale dopuściła się czynu drastycznego, nikt nie
oskarży mnie o ojcobójstwo. Sędziom na rozprawie będę mogła, patrząc prosto w oczy,
odpowiedzieć, że z oskarżonym nie łączą mnie żadne więzy pokrewieństwa. Odpadnie
obowiązek przesyłania paczek do więzienia, a Sylwia, choćby pękła, nie zostanie moją
macochą. Najważniejsze, że znowu mogłam myśleć dobrze o mojej mamie. Może i wplątała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]