[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tylko chwyciły na wpół spalone gałęzie i pognały wzdłuż plaży. Trzy inne stały
nieruchomo patrząc na Ralfa. W najwyższej z nich, której nagość okrywały tylko
pas i farba, Ralf rozpoznał Jacka.
Ralf odzyskał oddech.
No i co?
Jack zignorował go, uniósł włócznię i zaczął krzyczeć:
Słuchajcie wszyscy. Ja i moi myśliwi mieszkamy na plaży koło płaskiej
skały. Polujemy, ucztujemy i bawimy się. Jeżeli chcecie przystać do mojego
szczepu, przyjdzcie nas odwiedzić.
Może wam pozwolę. A może nie.
Urwał i rozejrzał się wokół. Pod osłoną maski nie groził mu wstyd ani za-
żenowanie, mógł więc patrzeć każdemu z nich w oczy. Ralf klęczał przy szcząt-
kach ogniska jak sprinter na starcie, z twarzą na wpół zakrytą włosami i sadzą.
Samieryk wyglądał zza palmy na skraju lasu. Koło basenu beczał jakiś maluch
z purpurową wykrzywioną buzią, a Prosiaczek stał na granitowej płycie trzyma-
jÄ…c oburÄ…cz konchÄ™.
Dzisiaj wieczorem urządzamy ucztę. Zabiliśmy świnię i mamy mięso. Mo-
żecie przyjść i jeść z nami, jeżeli chcecie.
105
Wysoko gdzieś w kanionach chmur znowu zagrzmiało. Jack i dwaj dzicy
drgnęli i spojrzeli w górę, ale opanowali się zaraz. Maluch ryczał dalej. Jack cze-
kał na coś. Szepnął nagląco do towarzyszy:
No już, gadajcie!
Dwaj dzicy coś mruknęli. Jack powiedział ostro:
Gadajcie!
Spojrzeli na siebie, wznieśli włócznie i wyrecytowali jednocześnie:
Wódz powiedział.
Następnie wszyscy trzej odwrócili się i pobiegli. Ralf podniósł się patrząc za
nimi. Zbliżył się Samieryk mówiąc bojazliwym szeptem:
Ja myślałem, że to. . .
. . . a ja miałem. . .
. . . stracha.
Prosiaczek stał nad nimi na granitowej płycie i wciąż trzymał konchę.
To był Jack, Maurice i Robert rzekł Ralf. Ale się zabawiają!
O mało co nie dostałem ataku astmy.
Pies drapał twoją astmę.
Kiedy zobaczyłem Jacka, pomyślałem sobie, że przyszedł po konchę. Nie
wiem czemu.
Grupka chłopców patrzyła na białą muszlę z pełnym oddania szacunkiem. Pro-
siaczek wręczył ją Ralfowi i maluchy, widząc ten znajomy symbol, zaczęły się
zbliżać.
Nie tutaj.
Ruszył ku granitowej płycie, chcąc nadać wydarzeniu odpowiednią wagę.
Przodem szedł Ralf piastujący białą konchę w dłoniach, za nim z ogromną po-
wagą Prosiaczek, dalej blizniacy, na końcu maluchy.
Siadajcie wszyscy. Oni napadli na nas, żeby wziąć ogień.
BawiÄ… siÄ™. Ale. . .
W umyśle Ralfa zapadła jakaś zastawka. Chciał coś powiedzieć i nagle za-
stawka przeszkodziła mu.
Ale. . .
Patrzyli na niego poważnie, nie podejrzewając jeszcze jego kłopotów. Ralf
odgarnął idiotyczne włosy z czoła i spojrzał na Prosiaczka.
Ale. . . no. . . ognisko! Jasna rzecz, ognisko!
Zaczął się śmiać, ale zaraz przestał i dalej mówił już płynnie:
Ognisko jest najważniejsze. Bez ogniska nie możemy się ocalić. Ja też
chciałbym pomalować się barwami wojennymi i bawić w dzikusów. Ale musimy
pilnować ogniska. Ognisko to najważniejsza rzecz na wyspie, bo. . . bo. . .
Znowu urwał i ciszę wypełniło zdziwienie i niedowierzanie. Prosiaczek wy-
szeptał nagląco:
Ratunek.
106
Tak. Bez ogniska nie możemy się uratować. Musimy więc zostać przy ogni-
sku i dawać sygnały dymne.
Nikt nie zabrał głosu, kiedy skończył. Po wielu błyskotliwych mowach, wy-
głoszonych z tego właśnie miejsca, uwagi Ralfa brzmiały kulawo nawet dla ma-
luchów. W końcu po konchę sięgnął Bill.
Teraz, jak nie możemy palić ogniska na górze bo nie możemy palić
ogniska na górze trzeba nas więcej, żeby utrzymać ogień. Chodzmy do nich na
ucztę i powiedzmy im, że nam samym za ciężko. A to polowanie i wszystko
znaczy ta zabawa w dzikich musi być bardzo przyjemna.
KonchÄ™ przejÄ…Å‚ Samieryk.
To jest na pewno przyjemna zabawa. . . i on nas zaprosił. . .
. . . na ucztÄ™. . .
. . . na mięso. . .
. . . chrupiÄ…ce. . .
. . . zjadłoby się kawał mięsa. . .
Ralf podniósł dłoń
A czy sami nie możemy zdobyć mięsa?
Blizniacy spojrzeli na siebie. Bill odpowiedział:
My nie chcemy iść do dżungli.
Ralf skrzywił się.
A on. . . wiecie kto. . . chodzi.
On jest myśliwym. Oni są wszyscy myśliwymi. To co innego.
Przez chwilę nikt się nie odzywał, potem Prosiaczek wymamrotał w piach:
Mięso. . .
Maluchy siedziały z powagą myśląc o mięsie i ślinka im ciekła. Nad nimi
znowu huknęło jak z armaty i nagły powiew gorącego wiatru zaszumiał w liściach
palm.
Jesteś głupi brzdąc mówił Władca Much niemądry, głupi brzdąc.
Simon poruszył obrzmiałym językiem, ale nie odpowiedział.
Zgodzisz się ze mną? spytał Władca Much. Niemądry brzdąc.
Simon odpowiedział mu w ten sam bezgłośny sposób.
No więc ciągnął Władca Much biegnij się bawić z kolegami. Oni
uważają, że masz bzika. A chyba nie chcesz, żeby Ralf myślał, że masz bzika, co?
Przecież bardzo lubisz Ralfa. I Prosiaczka, i Jacka.
Głowa Simona była z lekka zadarta ku górze. Nie mógł odwrócić wzroku
i Władca Much trwał przed nim jakby zawieszony w przestrzeni.
Co ty tu robisz sam? Nie boisz siÄ™ mnie?
Simon zadrżał.
Nikt ci tu nie może pomóc. Tylko ja. A ja jestem Zwierz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]