[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak długo, że wielu zabrakło sił, padło w śmiertelnym zmaganiu. Ziemia drżała, skały zamieniały się
w gorącą lawę i zimny lód na przemian. Jednak zbyt wielka była zarówno w
Brunonie, jak i Gotfrydzie moc, aby mogli się pokonać korzystając z dozwolonej magii.
Kto pierwszy rzucił zakazane zaklęcie Heerdi, Zapętlonego Czasu, nie wiadomo.
Przeciwnik odpowiedział tym samym, ale też uczynił więcej. Zaatakował siłą Mirdrem, zaklęciem
wywołującym gniew najpotężniejszych sił natury. Wtedy niespodziewanie zrobiło
się zupełnie cicho. Upłynęła dłuższa chwila, zanim magowie zdali sobie sprawę, co się wydarzyło.
Heerdi i Mirdrem spowodowały, iż świat wokół zaczął się przekształcać, ożył
i w
bezrozumnej furii jął siać zniszczenie. Gdy tylko pojęli, do czego doprowadziła ich zajadłość,
zjednoczyli siły, by zapobiec nieszczęściu. Gotfryd Olbrzym bez wahania poświęcił się, by
wspomóc moc dotychczasowego wroga. A Brunon objął magiczną, żelazną klamrą spłacheć
terenu, zanim zaklęcia zdołały rozprzestrzenić się na cały świat. Ale, nawet wsparty siłą niedawnego
wroga, nie potrafił zawrócić z drogi przywołanych mocy.
- Tak powstały %7ływe Góry - zakończył kapłan. - Powstały, trwają i trwać będą, wciąż próbując się
uwolnić. Albowiem można zepchnąć do otchłani demona, okiełznać nieczyste siły, bo są rozumne i
poddają się działaniu umysłu. Ale nikt z ludzi nie potrafi cofnąć skutków tego, co się wtedy zdarzyło.
Można jedynie pilnować, by magiczna klamra
szczelnie spinała przeklętą ziemię.
- Chcesz powiedzieć, że ten młodzieniec... - Vallery pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Tak, on jest spadkobiercą Gotfryda i Brunona. Wielki czarnoksiężnik stał na straży ponad dwieście
lat, starając się odkupić winy. Jednak powoli tracił siły i musiał znalezć kogoś, kto podejmie
straszliwe brzemię. Trzeba ci wiedzieć, że niezmiernie rzadko rodzi się
ktoś zdolny podołać takiemu zadaniu. Jednak Gotfryd znalazł kandydata, daleko, za morzem.
Wysłał zagony Varijczyków, by go sprowadziły. Po pewnym czasie i jednak i ten stracił
moc.
Tak to trwa od wieków. Na każdego przychodzi czas. Musiałem znalezć ucznia.
Wolałbym,
żeby to było chłopskie dziecko, nie pańskie. Jednak przeznaczenie nie wybiera. Wysłałem
ożywieńców przybranych w barwy mieszkańców wysokich gór.
- Czy to dlatego nie zostały po nich trupy? Nie można ich zabić?
- Można - uśmiechnął się kapłan. - Jednak nie mocą oręża. Każdy, kto znajdzie się w %7ływych Górach
w chwili przemienienia, kto zakłóci spokój kapłana świątyni Serca, musi zginąć. A że góry te są
niezwykłe, także śmierć wygląda tu inaczej. W korytarzach prowadził
was nie kto inny jak jeniec, który rzucił się w przepaść.
- Więc tutaj rozegrała się ta straszliwa batalia, o której opowiadają legendy - szepnął
Vallery. - Jednak dlaczego to aż taka tajemnica?
- Ludzie nie dojrzeli, by o tym wiedzieć. Zbyt potężne siły tu drzemią, zbyt mogłyby się okazać
kuszące dla żądnych władzy. Wez chociażby hrabiego Burghiese. On już próbował
kiedyś zniewolić czarnoksiężnika, nie zważając na niebezpieczeństwo. Tacy ważą się na wszystko,
będą przekupywać, jątrzyć i starać się dopiąć swego. Strażnik nie miałby spokoju.
Każde wtargnięcie tutaj zagraża wytrąceniem go z błogosławionego stanu. Nawet takie jak
wasze. Gdyby weszła armia... nie chcę o tym myśleć. Jest taki czas, właśnie wtedy, gdy trzeba
powołać nowego strażnika, że Serce %7ływych Gór staje się podatne na ciosy. Zwyczajnie świątynia
jest ukryta, tak jakby znajdowała się poza czasem, a to znaczy i poza ludzkim poznaniem. Ale
nadchodzi co pewien czas grozna pora zmiany. Adept jeszcze nie nauczył
siÄ™
w pełni panować nad swoją dziedziną, nie potrafi zamknąć wejścia do niej. Jest niewprawny,
nieporadny, góry słuchają go, ale popełnia błędy. Dlatego żyjecie. Dlatego i czegoś jeszcze...
Kapłan zamilkł. Vallery znów spojrzał na swoich ludzi. I znowu poczuł ukłucie żalu.
Zrozumiał już, że młody Darelli nie opuści tego miejsca, chyba, żeby...
- Tak - odezwał się starzec. - Możesz próbować zabrać go siłą. Co więcej, może ci się nawet udać
wytrącić młodzieńca z transu.
- Czytasz w moich myślach?
- Nie potrzebuję. Jesteś wojownikiem, nietrudno zgadnąć, nad czym się zastanawiasz. Jesteś dość
silny, by zabierać Daniela. Góry nie staną na przeszkodzie. Bez swego przewodnika zapewne
najpierw popadnÄ… w bezruch. Dopiero potem zapanuje chaos.
Ale czy jesteś gotów wziąć na siebie odpowiedzialność za uwolnienie straszliwych sił?
Opanują świat, sprawią, że nie da się na nim żyć...
- Powiedziałeś, że jest coś jeszcze. Co sprawiło, że nie zostaliśmy zgnieceni przez skały?
- Nie tylko co, ile kto. W waszym oddziale wyczułem człowieka, który ma w sobie tę moc, co i
młody hrabia. Może nie aż tak potężną, ale wystarczającą. To niesamowite, by dwie
osoby o takich zdolnościach pojawiły się w jednym kraju, w jednej jego części. Ale dla Boga
nie ma rzeczy niemożliwych. Zaś człowiek jest ułomny, o czym niech świadczy, iż zaabsorbowany
panem Darelli nie zwróciłem uwagi na tego drugiego. Dopiero, gdy pojawił
się za Przeklętą Przełęczą... %7łeby nie przeciągać sprawy, bo czas jest mi równie drogi jak tobie, a
może nawet bardziej, jest możliwe, by młodzieniec powrócił do ojca. Nie będzie nic
pamiętał. Jednak... - zawiesił głos.
- Jednak - dokończył Vallery - w jego miejsce musi pozostać ten, kto owe zdolności posiada. Niech
tak będzie. Bierz mnie, a Viries niech zabierze chłopca. Dochowa tajemnicy.
- Jak zawsze duma i honor, pułkowniku - starzec uśmiechał się, ale w jego głosie nie był drwiny. -
Duma, honor i poświęcenie. Nie zastanowiłeś się nawet przez mgnienie oka.
Ale
na tak szybko, wojowniku. Sprawa jest bardziej skomplikowana. Musisz podjąć decyzję trudniejszą
niż przypuszczałeś.
***
Vallery patrzył na nieprzytomnego sierżanta. Nowina, jaką przed chwilą usłyszał
jeszcze odbijała się w głowie przykrym echem. To Viries jest drugim wybranym... Nie pułkownik,
ale sierżant. Słusznie powiedział kapłan. Decyzja jest trudna... straszliwie trudna.
Obowiązek czy braterstwo broni? Rzecz jasna, powinien zwyciężyć obowiązek. Jednak czy
wolno składać w ofierze nie życie człowieka lecz duszę? Czym innym jest posłać żołnierzy w
ogień walki, szafować krwią, zaś inną rzeczą decydować o dalszym życiu, nie śmierci.
- On chyba też powinien mieć coś do powiedzenia w tej sprawie - d'Orenburg wskazał sierżanta.
- Obaj wiemy, co byśmy usłyszeli. Duma, honor i poświęcenie. Ale to też byłoby zbyt proste. Ty go
przywiodłeś do świątyni Serca, ty wreszcie zabierzesz chłopca lub jego.
Decyzja należy więc do ciebie.
- Czy to jakieś prawo gór?
- Nie ma jakiegoś mitycznego prawa gór - Starzec machnął lekceważąco ręką. -
Prawo stanowią tylko ludzie. Ale powinno być tak, jak mówię. Ja sprowadziłem tu pana Darelli,
zdecydowałem o jego losie. Sierżant przyszedł z tobą, więc ty bierzesz za niego odpowiedzialność.
Przybyliście właśnie po tego młodzieńca. Mnie jest wszystko jedno.
Ponieważ zaś jest wybór, nie widzę przeszkód, by go dokonać. Nim się jeszcze namyślisz, podejdz.
Dam ci przedmiot, który pozwoli tobie i pozostałym wrócić bezpiecznie, uniknąć
pułapek %7ływych Gór. Z Varijczykami poradzicie sobie sami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]