[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tyran i jego świta mogli zejść na arenę ze swej trybuny.
Tymczasem gladiatorzy podeszli do rzędu ustawionych pod murem stołów, gdzie czekali już
niewolnicy z napojami i lekkimi przekąskami. Za pomocą nawilżonych gąbek posługacze zmywali
pot, krew i piasek z ogorzałych ciał i pomagali wojownikom doprowadzić do porządku zbroje oraz
oręż.
W miarę jak upał coraz bardziej dawał się we znaki, niektórzy z uczestników walk zrzucali
pancerze i ciężkie skórzane kaftany, po czym jęli wylewać sobie na głowę wodę całymi kubłami.
Działo się to przy wtórze pełnych podziwu okrzyków i westchnień. Zamożne mężatki i panny
wychylały się przez barierki trybun, próbując zwrócić uwagę gladiatorów. Sathildy nie było widać.
Conan miał nadzieję, że dostrzegła, iż ani on, ani Roganthus nie odnieśli w walce obrażeń.
Pośrodku areny, gdzie posługacze spiesznie zamiatali, przysypując krew i zgarniając końskie
odchody na zaprzężone w osiołki wózki, czyniono przygotowania do nowego występu. Na piasku
rozpostarto długi szkarłatny dywan. Ciągnął się on od podnóża schodów aż do miejsca, gdzie
ustawione zostały dwie miękkie sofy i mały stolik z napojami.
Wnet przy fanfarach i grzmocie werbli po schodach zeszli dwaj dostojnicy. Commodorus szedł
szybko i dumnie, w jednym ręku dzierżył łuk, a przez ramię przewieszony miał kołczan. Obok niego
z komiczną zgoła niepewnością dreptał pulchny Bulbulus. Prefekt ściskał w dłoni długą włócznię,
zdecydowanie zbyt ciężką dla niego i nieporęczną. Publiczność zauważyła z rozbawieniem, iż miał
niemałe trudności, by przy schodzeniu po stromych schodach utrzymać ją pionowo. Uzbrojenia
obu mężczyzn dopełniały krótkie miecze. Gwardziści ze straży pałacowej uzbrojeni w drugie
halabardy zamykali pochód. U podnóża schodów jednak na znak tyrana stanęli na baczność i tam
już pozostali.
Commodorus wraz z prefektem, który ledwie dotrzymywał władcy kroku, ruszyli dziarsko ku
stolikowi i sofom tworzącym maleńką oazę luksusu pośród morza piasku. Nagle przystanęli i
rozejrzeli się czujnie. Ucichły gromkie okrzyki, publiczność zamarła w pełnym podnieceniu
oczekiwaniu.
Na drugim końcu areny otwarły się wrota. Było to szerokie, niskie przejście tuż obok tak zwanej
Bramy Bestii.
Z ciemności tunelu wypadły kosmate, potężne stworzenia, piaskowej barwy drapieżniki o
gęstych czarnych grzywach i ogonach zakończonych ciemnymi chwostami. Trzy stepowe lwy.
Zwierzęta atakowały zarówno siebie nawzajem, jak i niewidocznych poganiaczy, którzy zmuszali je
do opuszczenia legowiska. Lew biegnący na końcu powalił swego pobratymca i po chwili oba jęły,
warcząc i rycząc, tarzać się po piasku przy wtórze odgłosów przypominających darcie grubego
płótna. Walka dobiegła kresu, kiedy samiec przywódca wydał gardłowy ryk i cała trójka
drapieżników pospieszyła naprzód, lustrując płaską przestrzeń paciorkowatymi ślepiami,
nawykłymi do wypatrywania wroga wśród trawiastych równin.
Lwy nie zabawiły długo przy bramie, gdyż widzowie obrzucili je różnymi drobnymi przedmiotami.
Warcząc gniewnie, pobiegły lekko przed siebie ku jedynym widocznym w zasięgu wzroku ofiarom
tyranowi Commodorusowi i korpulentnemu prefektowi czekającym pośrodku areny.
Conan mimo znacznej odległości zorientował się, że zwierzęta są wygłodniałe. Na zapadniętych
bokach rysowały się wyraznie sterczące żebra i blizny, pamiątki po ranach odniesionych podczas
schwytania i transportu. Cymmerianin widywał już większe lwy w dżungli, ale żaden z nich nie
sprawiał wrażenia aż tak zdesperowanego jak bestie wypuszczone na arenę. Posuwały się one
zakosami, przyczajone, zamierzając najwyrazniej zmylić i zdezorientować ofiary, by znalezć siew
dogodnej odległości i zaatakować.
Commodorus przyglądał się drapieżnikom ze spokojną obojętnością. Odwrócił się nawet do stołu
i leniwie napełnił puchar winem z jednego z dzbanów. Bulbulus natomiast wręcz skamieniał ze
strachu. Zciskał oburącz włócznię, której drzewce zostawiało ślad w sypkim piachu. Wstrząsające
ciałem prefekta dreszcze zdradzały, iż biedak był bliski panicznej ucieczki. Nerwowym ruchem
głowy odmówił wina, którym chciał poczęstować go gospodarz, i wlepił tęskne spojrzenie w
wyłożone dywanem schody, co publiczność skwitowała pogardliwymi pomrukami. Wkrótce jednak
Bulbulus powrócił wzrokiem do drapieżników. Zdążyły one tymczasem podejść na niebezpiecznie
bliską odległość.
Siedzący pod murem areny Conan słyszał dobiegające z trybun rady i komentarze
Uciekaj, Bulbulusie, ty śmierdzący, tłusty tchórzu! krzyczał któryś z widzów. Zmykaj do
domu, nim zafajdasz sobie togÄ™!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]